10 pytań do... najstarszego mieszkańca Grotowic
Zmieniamy miejsce i obieramy kierunek na GROTOWICE.
Tutaj też mamy kościół filialny, tutaj też mieszkają nasi Parafianie, tutaj też można znaleźć ciekawych ludzi, których chcielibyśmy Wam pokazać.
Zaczniemy od… najstarszych
Dzisiaj chcieliśmy Wam przedstawić Pana Mieczysława Czoramagę, najstarszego mieszkańca Grotowic.
1. Należy Pan do najstarszych osób w Grotowicach. Ile Pan ma lat, jeśli można spytać?
95 minęło, 1927 roku z 15 stycznia. 95 lat i dwa miesiące. Czyli jest Pan najstarszym mieszkańcem Grotowic? Tak najstarszym, niedawno była najstarsza na końcu Grotowic, nad Odrą. To mi nawet Ksiądz powiedział, jak chodził dwa lata temu.
2. Co Pan robi, że jest Pan w takiej dobrej kondycji?
Ja się czepiam roboty, kiedy tylko mogę. Staram się po ogrodzie chodzić, porządek robić, samochodem sobie pojadę… Naprawdę? Jeżdżę blisko do sklepu, na cmentarz, jeżdżę powoli i ostrożnie.
3. Jak się to zaczęło, że zamieszkał Pan tu w Grotowicach?
W 1942 roku, w kwietniu, albo w maju mnie zaaresztowali Niemcy, wywieźli mnie na roboty do Niemiec. Byłem cztery lata w Niemczech. Najpierw musiałem pracować w gospodarstwie, potem pracowałem w górach na robotach leśnych, później byłem rok czasu w obozie niemieckim, był to obóz, do którego zwozili wszystkich Polaków z Niemiec. Jak likwidowali obóz, to każdy mógł jechać gdzie chce. Ja byłem młody i mnie ciągnęło do mamy. Miałem 16 lat, jak mnie aresztowali.
W 1946 roku wróciłem i przyjechałem tu, do Grotowic szukać pracy. A pochodzę z lubelskiego. Tu mieszkała moja siostra (Legieć). Szukałem pracy i pracowałem w Cementowni Bolko. Później dostałem wilczy bilet do wojska. A co to takiego ten wilczy bilet? Tak nazywali bilet do jednostki. Powołanie do wojska. W wojsku byłem 28 miesięcy, bo mnie przetrzymali jeszcze 4 miesiące. W polskim wojsku? Tak w polskim. W wojsku służyłem w Gdańsku, w łączności, a później przerzucili do Warszawy do tego specjalnego pułku ochrony rządu. Teraz to się inaczej nazywa. Czyli Pan ochraniał Rząd Polski?.
Tak, cały Rząd. I stacje kolejowe i lotnisko. Tak się nazywało: Specjalny Pułk Ochrony Rządu ul. Podchorążych jednostka nr 2611- jeszcze pamiętam. Brawo!
4. No dobra, jak Pan tutaj przyjechał, to jak te Grotowice wtedy wyglądały?
Tu jeszcze asfaltu nie było, Tu była droga z piasku. Tu się dobrze żyło. Tu się ludzie lepiej szanowali przedtem, niż teraz. Bo teraz każdy pracuje dla siebie. A przedtem, to sobie ludzie pomagali sobie, spotykali się. Jak byłem przewodniczącym Kółka Rolniczego, Prezesem, to robiliśmy spotkania dla tych wszystkich co przyjechali ze Wschodu. Dużo było ludzi ze Wschodu? Tu wszyscy z Kozowy przyjechali. Moja żona i Jej rodzina też z Kozowy. No Moja Babcia też. Oni przyjechali w 1945 r. Zabierali wszystko, krowy, świnie, bo nie wiedzieli gdzie jadą. Stali na stacji w Strzelcach Opolskich dwa tygodnie. Niektórzy przychodzili tutaj i szukali mieszkań. Mieszkania były już puste, bo Niemcy uciekli.
Moi sąsiedzi, jak Ruskie wojsko przyszło, to uciekli za Odrę. Ludzie ze Wschodu tu się osiedlili, ale jak front przeszedł to sąsiedzi (Ślązacy) później wrócili na swoje i ci musieli się wyprowadzić.
5. Pamięta Pan nasz kościół w Grotowicach?
To był Ewangelicki kościół. Został przemieniony przed moim przyjazdem.
Tu był cmentarz na górce, co go zlikwidowali. To był cmentarz przykościelny.
Ci co tu przyjechali ze Wschodu chodzili do Kościoła. Niektórzy Ślązacy, którzy tu zostali to byli katolicy i chodzili do Groszowic do kościoła.
6. A pamięta Pan jakieś wydarzenia związane z tym kościołem?
No to było jakieś 10 lat temu, Pamiętam jak przyjechała grupa osób z Niemiec, potomkowie tych osób, które tu mieszkały i chodziły do tego kościoła.
7. Był Pan na froncie?
Nie, byłem tylko w okupacji. Czasy okupacji spędziłem jako robotnik przymusowy w Niemczech. I przez to mam tą legitymację. Bo to nie łatwo było dostać.
8. Co się wtedy tam jadło i jak wygądała wtedy tam praca?
Kartofle i brukiew. Jak zajechaliśmy na roboty do lasu, to w nocy spaliśmy tam w świetlicy na deskach. Przyjechało nas tam dwunastu. Przyszedł po nas niewolnik francuski i zaprowadził nas do leśniczego. Leśniczy był staruszkiem i nie wychodził do lasu. Francuz kierował nami. Zaprowadzał nas, pilnował i przyprowadzał nas do domu. Znaczył drzewa, trzeba było drzewo podciąć piłą, zahaczyć łańcuch i ręcznie wyciągnąć na drogę. Ciężka praca. Czasem to drzewo uciekło, Wtedy krzyczał Achtung! Achtung! Mieliśmy takie buty drewniane z gwoździami, żeby się nie ślizgały na zboczach, chodziliśmy cały dzień jak na protezach.
Na śniadanie, marmolada, margaryna, kawał chleba brało się do lasu, tam to przypiekaliśmy. Na wieczór przychodzili, dawali kartofle w mundurkach. Dawali każdemu po jednym i tak dokładali w koło, aż brakło, żeby przypadkiem jeden nie miał za dużo. Czasem gotowaliśmy otręby z pszenicy. No tak to wyglądało. Do tych kartofli, niby to sos miał być. I tak zawsze codziennie. Czasem zupę ugotowali, każdy miał swoją miskę. Mieliśmy jedno łóżko i jeden koło drugiego leżał.
Przynosiliśmy drzewo z lasu, podpalaliśmy w takim stalowym piecu (kanonek) i grzaliśmy się.
Dzisiaj młodzież by takiego jedzenia chyba nie jadła? A, tu się wszystko jadło.
A pamięta Pan może jakiś przyjemne wspomnienie z tych czasów?
Trudne czasy były. Ale dobrze wspominam życie w obozie Osnabrück. Tam wszystkich Polaków sprowadzali, jedzenie dali, spanie dali, paczki przychodziły, były tez zabawy. Póżniej zlikwidowali ten obóz.
Mój ojciec był dróżnikiem, nadzorował szosy koło Lublina. Ja z bratem, matka nie pracowała, był taki okres że było takie zawiadomienie, że jak ktoś z tych młodych nie ma pracy, to ma obowiązkowo się zgłosić na roboty do Niemiec. Ja zgłosiłem się do Świdnika, tam było lotnisko. Ja sobie myślałem, że jak nic nie płacą, to nie będę chodzić do pracy. Ale po miesiącu przyjechali esesmani z listą. Mój tato wystawił mi kwit że odrobiłem te godziny. On też nadzorował te drogi do lotniska. Puścili mnie. Niemcy na liście mieli może ze 40 osób. Zrobili taka pokazówkę. Zwołali z lotniska pracowników. Przynieśli kłodę drzewa, położyli ją na stojaku do drzewa, kazali im się rozebrać i przewiesić na tej kłodzie. Potem dwóch esesmanów z nachajami (batami) stanęli przy tym stojaku i tych wszystkich co do pracy nie przechodzili 10 razy uderzyli batami.
(W tym miejscu Pan Mieczysław się rozpłakał- wróciły wspomnienia.) Wzruszył się Pan. Bo ja też dostałem jak inni. A to ile, miałem dopiero 16 lat.
Później, jak każdy dostał w d....(piiiiip😉), to musiał powstać i rwać do roboty. Były tam również kobiety. Nie miały taryfy ulgowej.
9. Słyszałem, że ostatnio był Pan w szpitalu. Co się stało?
Nie dziw się, że czasem się mylę, albo nie składa mi się po tej chorobie. Ja zaraziłem się tym wirusem. Zabrało mnie pogotowie na serce, a zachorowałem w szpitalu na tego wirusa. Po tej chorobie, to często jak zacznę mówić, to nie wiem jak to mam skończyć.
Czyli, na co innego Pana zabrali, a na co innego Pan zachorował - tak też bywa czasem.
No ale przywieźli mnie tu do domu i przeżyłem, ale to była ciężka sprawa.
10. Co by Pan chciał powiedzieć naszym mieszkańcom Grotowic i naszym Parafianom?
Co by to powiedzieć? Żeby zachować tą gościnność, jaką mieli przybywający ze Wschodu, którzy tu wrócili, jak się szanowali, co robili. Tego mnie brakuje teraz.
Jak było kółko rolnicze, zajmowałem się tym społecznie przez 4 lata. Zawsze robiliśmy jakieś spotkania, zabawy na koniec roku.
Dziękuję Panu za rozmowę i życzę jeszcze długich lat życia.
Od Redakcji
Ciężkie to były czasy.
Chociaż znamy je z opowieści naszych Dziadków, to rozmowa z Panem Czoramagą to potwierdza niestety.
Nam również brakuje tej wzajemnej integracji ludzi w naszej parafii.
Pomimo tego, że poprzez naszą chociażby stronę parafialną staramy się w jakimś stopniu zintegrować to lokalne społeczeństwo, to brak jest jednak komunikacji zwrotnej. Miejmy nadzieję, że kiedyś się uda...